środa, 21 lutego 2018

17- Nie WSZYSTKO się zmieniło (Adam i Wiki)- Mnie nie oszukasz


Dopiero w samochodzie zdałem sobie sprawę z tego, że w końcu nie zjadłem śniadania. Pewnie to dlatego Oliwia mnie wołała. Ale może to i lepiej. Blondynka jest naprawdę dobrą, jak na tak młodą dziewczynę matką, ale kucharka z niej raczej średnia. Założę się, że przypaliła zarówno bekon, jak i jajka, a w dodatku je przesoliła.
Zajechałem do szpitala stosunkowo szybko, po przebraniu się poszedłem do pokoju lekarskiego i niemal odetchnąłem z ulgą kiedy zobaczyłem nazwisko Wiki na tablicy. Mało tego, widocznie szczęście mnie nie opuszczało, gdyż mam z Nią wykonać dziś kilka zabiegów. Dzięki temu szczęśliwemu zbiegowi losu nie uda Jej się mnie wiecznie unikać. Jak gdyby udało mi się ściągnąć Ją myślami, weszła właśnie do pomieszczenia. Miała rozpuszczone włosy, chyba trochę dłuższe, niż ostatnio, gdy Ją widziałem. W białym t-shircie i granatowym żakiecie prezentowała się nienagannie. Chociaż dostrzegłem zmęczenie wymalowane na Jej twarzy.
- Wiki
- Adam
- Nie no to może od teraz zaczniemy do siebie dygać! Bo jeszcze tylko tego brakuje!- zdenerwowałem się nie na żarty. Dlaczego zachowuje się tak oschle?
- O co ci chodzi?
- O co mi chodzi?- zaśmiałem się bez cienia wesołości- ty sobie ze mnie żartujesz? Wyjechałaś bez słowa wyjaśnienia, ani jakiegokolwiek poinformowania mnie o tym gdzie jedziesz, na jak długo i z kim? Już nie wspominając o tym, że ani razu nie odebrałaś, ani nie oddzwoniłaś! Masz pojęcie jak się martwiłem? Nikt nie wiedział co się z tobą dzieje. Zupełnie jak byś się zapadła pod ziemię.
- Dzięki za troskę, ale jak widzisz nic mi nie jest. Potrzebowałam tylko trochę czasu i przestrzeni, aby sobie wszystko poukładać- oznajmiła ze stoickim spokojem, zupełnie tak jakbym nigdy na Nią nie naskoczył to sprawiło, że i ja próbowałem się opanować.
- I co? Poukładałaś sobie wszystko?
- Bardziej już się nie da.
- W takim razie do jakich wniosków doszłaś?
- Adam, jeśli sądzisz, że ja przez cały wyjazd tylko o tobie myślałam i zastanawiałam się co z nami będzie to jesteś w wielkim błędzie. Wzięłam wolne, aby odpocząć. Potrzebowałam tego.
- Opuszczenie „Leśnej Góry" to też coś czego potrzebujesz?
- Możliwe, jeszcze nie zdecydowałam.
- No jasne! Jeszcze nie zdecydowałaś. Bo to oczywiście ty będziesz decydować, a ja nie mam nic go gadania w tej kwestii.
- Żebyś wiedział. Podszedłem do Niej i spojrzałem Jej w oczy
- Zdajesz sobie sprawę, że nie wierzę w ani jedno twoje słowo
? Nie uwierzę w to, że już o mnie zapomniałaś, pomimo twoich usilnych starań bym to zrobił. Znam cie Wiki. To się nigdy nie zmieni. Mnie nie oszukasz- powiedziałem po czym opuściłem pokój. Nie chciałem się z Nią kłócić. Właściwie to jedyna rzecz, której pragnąłem od kiedy pierwszy raz Ją zobaczyłem to wziąć Ją w ramiona i już nie wypuszczać z objęć.
Do końca dnia zdążyłem zmienić zdanie na temat przydzielenia Nas do tych samych operacji. Słowo profesjonalnie, nawet w najmniejszym stopniu nie oddaje tego jaka atmosfera panowała na sali. Wiktoria traktowała mnie zupełnie tak jakbym był Jej zupełnie obcy. Cały czas zwracała się do mnie per „doktorze Krajewski", lecz tym razem to nie było takie typowe dla Nas droczenie się. Nawet instrumentariuszka była zaskoczona Jej zachowaniem. Wszyscy obecni czuli się niekomfortowo.
Kiedy skończyłem pracę na dzisiaj postanowiłem ją odszukać i porozmawiać, tym razem na spokojnie, poza pracą na jakimś neutralnym gruncie. Planowałem zabrać Ją na kawę, zważywszy na to, iż ma wieczny niedobór kofeiny we krwi lub kolacje. Nie mogłem znaleźć Jej w szpitalu, więc postanowiłem poczekać na zewnątrz, aż wyjdzie. Jednak widocznie się spóźniłem. Scena, którą miałem teraz przed oczami będzie mnie prześladować do końca moich dni. Zaledwie kilka metrów dalej miłość mojego życia przytulała się do jakiegoś faceta. To zdecydowanie nie był przyjacielski uścisk. Serce na kilka sekund mi się zatrzymało, po czym popędziło galopem. Puls słyszałem w uszach. Niemal czułem jak adrenalina wypełnia mi żyły, niczym żrący kwas. Nie widziałem kim jest ten śmiałek, który zarywał do MOJEJ dziewczyny, ponieważ był obrócony do mnie tyłem. Za chwilę jednak pożałuje, iż zdobył się na coś takiego! Już szedłem w Ich stronę z zaciśniętymi w pięści dłońmi, kiedy stanąłem jak przygwożdżony do ziemi, gdy ujrzałem twarz mojego nowego rywala. To był Krzysztof! Tak TEN Krzysztof Radwan. Co on tu robi do cholery?!
Ten dzień był znacznie cięższy, niż sobie wyobrażałam. Przez cały czas usiłowałam zachowywać dystans pomiędzy nami, ponieważ kiedy tylko podchodził bliżej jedyne o czym mogłam myśleć to rzucenie się Mu w ramiona i rozpłakanie niczym mała, smutna dziewczynka. A to nie jest coś na co mogę sobie pozwolić. Zwłaszcza teraz. Jednak traktowanie Go w ten sposób raniło moje serce. Widziałam jak cierpi prze ze mnie, a to wcale nie jest tak, że chcę, Go zranić za to, że złamał mi serce. Powinnam tego pragnąć. Gdyby to był jakikolwiek inny facet to z pewnością opracowywałabym zemstę z najdrobniejszymi szczegółami. Ale to jest MÓJ Adam, no dobrze już nie mój, ale moje serce jeszcze nie jest gotowe, aby się do tego przyznać.
Kiedy tylko nie mieliśmy wspólnych zabiegów dość skrupulatnie Go unikałam. Celowo poszłam na obiad o innej porze, niż zazwyczaj, a kiedy wiedziałam, iż jest w pokoju lekarskim to chodziłam po szpitalnych korytarzach doglądając pacjentów, nawet nie swoich. Byle tylko czymś się zająć.
Po skończonym dniu wyczaiłam moment w którym wyszedł przebrany, aby mieć pewność, że więcej się na Niego nie natknę. Przynajmniej dzisiaj. Poszłam do szatni i ściągnęłam z siebie robocze ubranie, po czym założyłam zielony sweterek, prezent od Adama, ale On nie musiał wiedzieć, że nadal go noszę. Ani tym bardziej, iż jest obecnie moją ulubioną częścią garderoby. Jest na tyle długi, że mogę go nosić w formie sukienki, tak zrobiłam dzisiaj. Rozpuściłam włosy i przeczesałam palcami. Spojrzałam w lusterko i stwierdziłam, że wyglądam znacznie lepiej, niż się czuję. Zabrałam torebkę, po czym wyszłam z pomieszczenia.
Przed szpitalem natknęłam się na Krzysztofa. Niedawno wrócił, a przez to, iż wcześniej pozwolił Nam, Adamowi i mi wynajmować swoje mieszkanie to teraz został na lodzie. Dlatego pozwoliłam Mu zostać u mnie na jakiś czas. Radwan był mi za to niezmiernie wdzięczny, zupełnie tak jak by nie zdawał sobie sprawy z tego, że to nie ja „ratuję" Jego, lecz na odwrót. Od kiedy Adam się wyprowadził w mieszkaniu było tak niewiarygodnie cicho i zadziwiająco zimno. Radwan, Jego obecność okazała się bardzo pomocna. Przynajmniej nie musiałam spędzać samotnych wieczorów z pudełkiem lodów.
Jakiś czas temu powiedziałam Mu o ciąży. Od tego momentu jest zadziwiająco troskliwy i opiekuńczy. Nie pozwala mi nic podnosić, sam robi zakupy, sprząta w mieszkaniu, a nawet ścieli MOJE łóżko. Kiedy powtarzam Mu, że ciąża to przecież nie choroba, to On mówi, że jest ginekologiem i wie lepiej czym zamyka mi usta. Nie lubię tego, że w tej kwestii ma nade mną przewagę.
Teraz stał przed szpitalem i najwyraźniej na mnie czekał. Miał dziś wolne z pracy, więc obiecał zrobić zakupy. Wystarczyło spojrzeć na siatki, które trzymał, aby wiedzieć, że dotrzymał słowa. Zrobiłam kilka kroków w jego stronę i nagle coś we mnie pękło. Nie mam pojęcia czym to było spowodowane. Czy tym, że gdyby sytuacja potoczyła się inaczej to Adam byłby tym, który by teraz na mnie czekał, a może to hormony, ale zanim się zorientowałam szloch zaczął wydobywać się z mojej piersi, a łzy zamazały pole widzenia. Krzysiek widząc to podszedł bliżej i postawił siatki na ziemi.
- Wiki co jest?- zapytał, a w jego głosie mogłam usłyszeć troskę.
- Sama nie wiem- wyszeptałam. On jedynie patrzył na mnie przez chwilę po czym otarł dłonią łzę spływającą mi po policzku, po czym złapał mnie za tył głowy i przyciągnął do swojej klatki piersiowej zamykając w mocnym uścisku, tak jakby się obawiał, że za chwilę się przewrócę, jeśli mnie nie podtrzyma. Rany musiałam wyglądać znacznie gorzej, niż mi się wydawało skoro zdobył się na coś takiego. W końcu byliśmy jedynie przyjaciółmi. Mogę sobie jednak wyobrazić jak to wyglądało dla postronnego obserwatora. Ale w  tym momencie nie przeszkadzało mi to co sobie ktoś pomyśli. Potrzebowałam tego. Jego siły, Jego troski, Jego mocnych ramion, które okazały się dla mnie ostoją. Starałam się nie przyznawać do tego nawet przed samą sobą, ale w rzeczywistości bardzo brakowało mi czułości i troski, cholernie brakowało mi bycia przytulaną i kochaną. Adam nigdy mi tego nie szczędził. Kiedy byliśmy razem byliśmy ze sobą bardzo blisko. Nie tylko emocjonalnie, ale także fizycznie. Nie zastanawialiśmy się nawet nad tym po co, ani jak. Po prostu gdy staliśmy obok siebie zawsze się obejmowaliśmy, albo przynajmniej trzymaliśmy za ręce. Gdy On siedział przy biurku nad kartami pacjentów ja stałam za nim i opierałam dłonie na Jego barkach, natomiast kiedy ja przyglądałam się zdjęciom rentgenowskim on zachodził mnie od tyłu, całował w głowę i obejmował swoimi silnymi ramionami w talii. Takie zachowania były tak naturalnie, że nigdy się nad tym nie zastanawiałam. To było po prostu tak jakbyśmy oboje potrzebowali tej bliskości. A teraz kiedy tak bardzo się do tego przyzwyczaiłam. Kiedy stało się to dla mnie niemal niezbędne, teraz kiedy tego potrzebuję już nie mogę tego mieć. Głośny szloch znowu wydobył się z mojego gardła, a ja jedynie mocniej wtuliłam się w kurtkę Krzyśka. 

Auć, niezręczne. Adaś chyba nie jest gotowy na oglądanie czułości Jego ukochanej. Co zrobi teraz kiedy się dowiedział, że Jego Wiki już znalazła pocieszenie, podczas, gdy On ciągle cierpi z powodu Ich rozstania? Będzie walczył o Consalidę, czy też uzna, że Ona zasługuje na szczęście, którego On w tym momencie nie może Jej ofiarować? Czy przedłoży Jej szczęście ponad własne? A co zrobi Wiktoria, gdy zorientuje się, iż był pewien świadek przyglądający się chwili Jej słabości? 

1 komentarz:

Hej, jeśli przeczytałeś/aś proszę zostaw po sobie jakiś znak. To nie potrwa długo, a dla mnie jest to dowód na to, że Ktoś tu zagląda :D