środa, 21 lutego 2018

17- Nie WSZYSTKO się zmieniło (Adam i Wiki)- Mnie nie oszukasz


Dopiero w samochodzie zdałem sobie sprawę z tego, że w końcu nie zjadłem śniadania. Pewnie to dlatego Oliwia mnie wołała. Ale może to i lepiej. Blondynka jest naprawdę dobrą, jak na tak młodą dziewczynę matką, ale kucharka z niej raczej średnia. Założę się, że przypaliła zarówno bekon, jak i jajka, a w dodatku je przesoliła.
Zajechałem do szpitala stosunkowo szybko, po przebraniu się poszedłem do pokoju lekarskiego i niemal odetchnąłem z ulgą kiedy zobaczyłem nazwisko Wiki na tablicy. Mało tego, widocznie szczęście mnie nie opuszczało, gdyż mam z Nią wykonać dziś kilka zabiegów. Dzięki temu szczęśliwemu zbiegowi losu nie uda Jej się mnie wiecznie unikać. Jak gdyby udało mi się ściągnąć Ją myślami, weszła właśnie do pomieszczenia. Miała rozpuszczone włosy, chyba trochę dłuższe, niż ostatnio, gdy Ją widziałem. W białym t-shircie i granatowym żakiecie prezentowała się nienagannie. Chociaż dostrzegłem zmęczenie wymalowane na Jej twarzy.
- Wiki
- Adam
- Nie no to może od teraz zaczniemy do siebie dygać! Bo jeszcze tylko tego brakuje!- zdenerwowałem się nie na żarty. Dlaczego zachowuje się tak oschle?
- O co ci chodzi?
- O co mi chodzi?- zaśmiałem się bez cienia wesołości- ty sobie ze mnie żartujesz? Wyjechałaś bez słowa wyjaśnienia, ani jakiegokolwiek poinformowania mnie o tym gdzie jedziesz, na jak długo i z kim? Już nie wspominając o tym, że ani razu nie odebrałaś, ani nie oddzwoniłaś! Masz pojęcie jak się martwiłem? Nikt nie wiedział co się z tobą dzieje. Zupełnie jak byś się zapadła pod ziemię.
- Dzięki za troskę, ale jak widzisz nic mi nie jest. Potrzebowałam tylko trochę czasu i przestrzeni, aby sobie wszystko poukładać- oznajmiła ze stoickim spokojem, zupełnie tak jakbym nigdy na Nią nie naskoczył to sprawiło, że i ja próbowałem się opanować.
- I co? Poukładałaś sobie wszystko?
- Bardziej już się nie da.
- W takim razie do jakich wniosków doszłaś?
- Adam, jeśli sądzisz, że ja przez cały wyjazd tylko o tobie myślałam i zastanawiałam się co z nami będzie to jesteś w wielkim błędzie. Wzięłam wolne, aby odpocząć. Potrzebowałam tego.
- Opuszczenie „Leśnej Góry" to też coś czego potrzebujesz?
- Możliwe, jeszcze nie zdecydowałam.
- No jasne! Jeszcze nie zdecydowałaś. Bo to oczywiście ty będziesz decydować, a ja nie mam nic go gadania w tej kwestii.
- Żebyś wiedział. Podszedłem do Niej i spojrzałem Jej w oczy
- Zdajesz sobie sprawę, że nie wierzę w ani jedno twoje słowo
? Nie uwierzę w to, że już o mnie zapomniałaś, pomimo twoich usilnych starań bym to zrobił. Znam cie Wiki. To się nigdy nie zmieni. Mnie nie oszukasz- powiedziałem po czym opuściłem pokój. Nie chciałem się z Nią kłócić. Właściwie to jedyna rzecz, której pragnąłem od kiedy pierwszy raz Ją zobaczyłem to wziąć Ją w ramiona i już nie wypuszczać z objęć.
Do końca dnia zdążyłem zmienić zdanie na temat przydzielenia Nas do tych samych operacji. Słowo profesjonalnie, nawet w najmniejszym stopniu nie oddaje tego jaka atmosfera panowała na sali. Wiktoria traktowała mnie zupełnie tak jakbym był Jej zupełnie obcy. Cały czas zwracała się do mnie per „doktorze Krajewski", lecz tym razem to nie było takie typowe dla Nas droczenie się. Nawet instrumentariuszka była zaskoczona Jej zachowaniem. Wszyscy obecni czuli się niekomfortowo.
Kiedy skończyłem pracę na dzisiaj postanowiłem ją odszukać i porozmawiać, tym razem na spokojnie, poza pracą na jakimś neutralnym gruncie. Planowałem zabrać Ją na kawę, zważywszy na to, iż ma wieczny niedobór kofeiny we krwi lub kolacje. Nie mogłem znaleźć Jej w szpitalu, więc postanowiłem poczekać na zewnątrz, aż wyjdzie. Jednak widocznie się spóźniłem. Scena, którą miałem teraz przed oczami będzie mnie prześladować do końca moich dni. Zaledwie kilka metrów dalej miłość mojego życia przytulała się do jakiegoś faceta. To zdecydowanie nie był przyjacielski uścisk. Serce na kilka sekund mi się zatrzymało, po czym popędziło galopem. Puls słyszałem w uszach. Niemal czułem jak adrenalina wypełnia mi żyły, niczym żrący kwas. Nie widziałem kim jest ten śmiałek, który zarywał do MOJEJ dziewczyny, ponieważ był obrócony do mnie tyłem. Za chwilę jednak pożałuje, iż zdobył się na coś takiego! Już szedłem w Ich stronę z zaciśniętymi w pięści dłońmi, kiedy stanąłem jak przygwożdżony do ziemi, gdy ujrzałem twarz mojego nowego rywala. To był Krzysztof! Tak TEN Krzysztof Radwan. Co on tu robi do cholery?!
Ten dzień był znacznie cięższy, niż sobie wyobrażałam. Przez cały czas usiłowałam zachowywać dystans pomiędzy nami, ponieważ kiedy tylko podchodził bliżej jedyne o czym mogłam myśleć to rzucenie się Mu w ramiona i rozpłakanie niczym mała, smutna dziewczynka. A to nie jest coś na co mogę sobie pozwolić. Zwłaszcza teraz. Jednak traktowanie Go w ten sposób raniło moje serce. Widziałam jak cierpi prze ze mnie, a to wcale nie jest tak, że chcę, Go zranić za to, że złamał mi serce. Powinnam tego pragnąć. Gdyby to był jakikolwiek inny facet to z pewnością opracowywałabym zemstę z najdrobniejszymi szczegółami. Ale to jest MÓJ Adam, no dobrze już nie mój, ale moje serce jeszcze nie jest gotowe, aby się do tego przyznać.
Kiedy tylko nie mieliśmy wspólnych zabiegów dość skrupulatnie Go unikałam. Celowo poszłam na obiad o innej porze, niż zazwyczaj, a kiedy wiedziałam, iż jest w pokoju lekarskim to chodziłam po szpitalnych korytarzach doglądając pacjentów, nawet nie swoich. Byle tylko czymś się zająć.
Po skończonym dniu wyczaiłam moment w którym wyszedł przebrany, aby mieć pewność, że więcej się na Niego nie natknę. Przynajmniej dzisiaj. Poszłam do szatni i ściągnęłam z siebie robocze ubranie, po czym założyłam zielony sweterek, prezent od Adama, ale On nie musiał wiedzieć, że nadal go noszę. Ani tym bardziej, iż jest obecnie moją ulubioną częścią garderoby. Jest na tyle długi, że mogę go nosić w formie sukienki, tak zrobiłam dzisiaj. Rozpuściłam włosy i przeczesałam palcami. Spojrzałam w lusterko i stwierdziłam, że wyglądam znacznie lepiej, niż się czuję. Zabrałam torebkę, po czym wyszłam z pomieszczenia.
Przed szpitalem natknęłam się na Krzysztofa. Niedawno wrócił, a przez to, iż wcześniej pozwolił Nam, Adamowi i mi wynajmować swoje mieszkanie to teraz został na lodzie. Dlatego pozwoliłam Mu zostać u mnie na jakiś czas. Radwan był mi za to niezmiernie wdzięczny, zupełnie tak jak by nie zdawał sobie sprawy z tego, że to nie ja „ratuję" Jego, lecz na odwrót. Od kiedy Adam się wyprowadził w mieszkaniu było tak niewiarygodnie cicho i zadziwiająco zimno. Radwan, Jego obecność okazała się bardzo pomocna. Przynajmniej nie musiałam spędzać samotnych wieczorów z pudełkiem lodów.
Jakiś czas temu powiedziałam Mu o ciąży. Od tego momentu jest zadziwiająco troskliwy i opiekuńczy. Nie pozwala mi nic podnosić, sam robi zakupy, sprząta w mieszkaniu, a nawet ścieli MOJE łóżko. Kiedy powtarzam Mu, że ciąża to przecież nie choroba, to On mówi, że jest ginekologiem i wie lepiej czym zamyka mi usta. Nie lubię tego, że w tej kwestii ma nade mną przewagę.
Teraz stał przed szpitalem i najwyraźniej na mnie czekał. Miał dziś wolne z pracy, więc obiecał zrobić zakupy. Wystarczyło spojrzeć na siatki, które trzymał, aby wiedzieć, że dotrzymał słowa. Zrobiłam kilka kroków w jego stronę i nagle coś we mnie pękło. Nie mam pojęcia czym to było spowodowane. Czy tym, że gdyby sytuacja potoczyła się inaczej to Adam byłby tym, który by teraz na mnie czekał, a może to hormony, ale zanim się zorientowałam szloch zaczął wydobywać się z mojej piersi, a łzy zamazały pole widzenia. Krzysiek widząc to podszedł bliżej i postawił siatki na ziemi.
- Wiki co jest?- zapytał, a w jego głosie mogłam usłyszeć troskę.
- Sama nie wiem- wyszeptałam. On jedynie patrzył na mnie przez chwilę po czym otarł dłonią łzę spływającą mi po policzku, po czym złapał mnie za tył głowy i przyciągnął do swojej klatki piersiowej zamykając w mocnym uścisku, tak jakby się obawiał, że za chwilę się przewrócę, jeśli mnie nie podtrzyma. Rany musiałam wyglądać znacznie gorzej, niż mi się wydawało skoro zdobył się na coś takiego. W końcu byliśmy jedynie przyjaciółmi. Mogę sobie jednak wyobrazić jak to wyglądało dla postronnego obserwatora. Ale w  tym momencie nie przeszkadzało mi to co sobie ktoś pomyśli. Potrzebowałam tego. Jego siły, Jego troski, Jego mocnych ramion, które okazały się dla mnie ostoją. Starałam się nie przyznawać do tego nawet przed samą sobą, ale w rzeczywistości bardzo brakowało mi czułości i troski, cholernie brakowało mi bycia przytulaną i kochaną. Adam nigdy mi tego nie szczędził. Kiedy byliśmy razem byliśmy ze sobą bardzo blisko. Nie tylko emocjonalnie, ale także fizycznie. Nie zastanawialiśmy się nawet nad tym po co, ani jak. Po prostu gdy staliśmy obok siebie zawsze się obejmowaliśmy, albo przynajmniej trzymaliśmy za ręce. Gdy On siedział przy biurku nad kartami pacjentów ja stałam za nim i opierałam dłonie na Jego barkach, natomiast kiedy ja przyglądałam się zdjęciom rentgenowskim on zachodził mnie od tyłu, całował w głowę i obejmował swoimi silnymi ramionami w talii. Takie zachowania były tak naturalnie, że nigdy się nad tym nie zastanawiałam. To było po prostu tak jakbyśmy oboje potrzebowali tej bliskości. A teraz kiedy tak bardzo się do tego przyzwyczaiłam. Kiedy stało się to dla mnie niemal niezbędne, teraz kiedy tego potrzebuję już nie mogę tego mieć. Głośny szloch znowu wydobył się z mojego gardła, a ja jedynie mocniej wtuliłam się w kurtkę Krzyśka. 

Auć, niezręczne. Adaś chyba nie jest gotowy na oglądanie czułości Jego ukochanej. Co zrobi teraz kiedy się dowiedział, że Jego Wiki już znalazła pocieszenie, podczas, gdy On ciągle cierpi z powodu Ich rozstania? Będzie walczył o Consalidę, czy też uzna, że Ona zasługuje na szczęście, którego On w tym momencie nie może Jej ofiarować? Czy przedłoży Jej szczęście ponad własne? A co zrobi Wiktoria, gdy zorientuje się, iż był pewien świadek przyglądający się chwili Jej słabości? 

17- Nie WSZYSTKO się zmieniło (Adam i Wiki)- To nie TAK miało wyglądać!


Podjechałem pod szpital i zaparkowałem. Wysiadłem z samochodu i zacząłem się rozglądać za samochodem Wiki. Przez kilka dni nie miałem z Nią żadnego kontaktu, bo Józio zachorował, a Oliwia cały czas się Nim zajmuje. Nie mogłem znowu zostawić jej z tym samej. I tak już mam wystarczające wyrzuty sumienia. Ale z tego powodu nie mogłem skontaktować się z Wiktorią. Przecież nie mogłem tak po prostu do Niej zadzwonić przy Oliwii i próbować przekonać Ją, że moje uczucia do Niej się nie zmieniły. Nie jestem idiotą. Wiem, że Oliwia skrycie liczy na to, iż połączy Nas coś więcej, niż rodzicielstwo, a mój brat Jej pomaga. Chociaż przyznaje, że tego nie rozumiem. Przecież On uwielbia Wiki, kiedyś nawet się w Niej kochał. Czemu teraz jest przeciwko Niej? Wydaje mi się, że to z powodu Józia. Andrzej chyba się obawia, że jeśli nie będę z Oliwią to Ona sobie kogoś znajdzie i będzie wychowywała mojego syna z Nim, a ja praktycznie nie będę miał z Nim kontaktu. Tak jakbym miał do tego dopuścić. Przecież to jest MOJE dziecko. Nigdy bym tego nie zrobił. Ale także nigdy nie dopuszczę do tego abym stracił Wiki. Nie ma mowy! Po tym wszystkim przez co przeszliśmy zdecydowanie zasługujemy na happy end. Wiktoria kiedyś mnie przed tym ostrzegała. Wtedy myśl o ślubie rodziła we mnie przerażenie, ale teraz to wydaje się takie oczywiste. Oświadczyłam się Wiki owszem, aby Ją przy sobie zatrzymać, ale nie tylko. Naprawdę chciałem, chcę się z Nią ożenić. Prawdę mówiąc nie wyobrażam sobie życia bez Niej. Z rozmyślań wyrwał mnie telefon.
- Tak, już jestem przed szpitalem....idę- rzuciłem krótko w słuchawkę i wszedłem do placówki. Przebrałem się szybko i poszedłem do pokoju lekarskiego. Mam dziś dyżur i liczyłem na to, że Wiki też, ale po spojrzeniu na tablice moje nadzieje na to, że uda mi się z Nią dzisiaj porozmawiać się rozwiały. Nie jestem nawet pewien tego czy jest dzisiaj w szpitalu.
- Panie doktorze pacjentka z ostrym bólem w podbrzuszu została właśnie przywieziona
- Już idę- rzuciłem
Po dotarciu na izbę przyjęć okazało się, że pacjentka ma ostry brzuch i trzeba będzie operować. Liczyłem na to, że wykonam ten zabieg z Wiki. Brakowało mi pracy z nią, jak i Jej samej, ale zawsze stanowiliśmy świetny zespół.
- Słyszałem, że potrzebujesz kogoś do asysty- odezwał się Falkowicz wchodząc na izbę
- Siostro proszę przygotować pacjentkę do operacji.
Zabieg nie zajął Nam dużo czasu, a pacjentka dobrze rokowała. Kiedy myliśmy ręce Andrzej oczywiście nie mógł milczeć
- Jak ci się podoba ojcostwo?
- Bardzo- skłamałem. To nie tak, że nie lubię być ojcem, ale to nie tak powinno wyglądać! Wiem, że gdyby to było  NASZE dziecko. Moje i Wiki to Ona jako matka wiedziałaby różne rzeczy o których Oliwia nie ma jeszcze pojęcia. Może dzięki temu udałoby Nam się uniknąć nieprzespanych nocy?
- Rodzicielstwo najwidoczniej ci nie służy- powiedział wskazując moją twarz. Spojrzałem w lustro i zobaczyłem ciemne kręgi pod oczami
- Ciekawe jak ty byś wyglądał po 3 godzinach snu przez niemalże tydzień, noc, w noc- odgryzłem się
- Nikt ci nie kazał tak długo zabawiać się z Oliwią. Biedny Józio czego był świadkiem- powiedział udając przestrach. Takie gadanie wnerwia mnie i to nie na żarty.
- Wiesz co? Nic dziwnego, że Matylda ma cie dosyć. Zajmij się lepiej swoimi sprawami, a nie...
- Ale to jest jak najbardziej moja sprawa braciszku. Po za tym nie zaprzeczyłeś. Czy to możliwe, że już niedługo będę miał bratową? Wiesz naprawdę lubię tą dziewczynę
- To sam się z nią ożeń!- wypaliłem
- Oj ktoś ma chyba nie najlepszy humor i to nie z powodu zarwanych nocy. Niech zgadnę zaczyna się na W a kończy na a?
- Skoro już o Niej mowa to być może faktycznie będziesz miał bratową
- Serio braciszku? A byłeś tam wtedy kiedy się Jej oświadczałeś? Bo ja byłem i widziałem jak spuściła cie na drzewo
- Zmieni zdanie- odparłem z przekonaniem, którego nie miałem do końca.
- Po za tym czegoś tu nie rozumiem. Czemu tak się uwziąłeś na Wiki? Już zapomniałeś jak wiele zrobiła dla ciebie? Dla nas? Zawsze robiłeś z niej kobietę fatalną i odradzałeś mi związek z Nią, a tak naprawdę to wszystko rozpadło się nie przez Nią, tylko przeze mnie.
- Tak, tylko przez to, że nie potrafiłeś utrzymać ptaszka w spodniach. Spojrzałem na niego z pod byka. Ale On nic sobie z tego nie robiąc mówił dalej.
A wracając do Wiktorii to nie jest tak, że Jej nie lubię. Przecież wiesz, że Ją kocham. Skąd to spojrzenie bracie?- powiedział rozbawiony
- Przecież wiesz, że kiedyś nawet się Jej oświadczyłem.
- Tak, ale spuściła cie na drzewo- powtórzył z satysfakcją
- Owszem, bo jestem dla Niej zbyt dojrzały. Widocznie potrzebowała jeszcze gówniarza, ale próbuje powiedzieć, że traktuję Ją jak rodzinę, powiedzmy młodszą siostrę. Poza tym swego czasu faktycznie myślałem, że zostanie moją bratową.
- Jeszcze się doczekasz.
- Jak myślisz czy gdybym Jej nie lubił to czy potargałbym Jej wypowiedzenie?
- Co? Jakie wypowiedzenie? O czym ty do cholery mówisz?
- Ups, więc nie wiedziałeś- zrobił minę niewiniątka
- Nie drażnij mnie
- Wiktoria złożyła wypowiedzenie kilka dni temu. To znaczy zamierzała to zrobić, ale tak jak już wspomniałem, nie pozwoliłem Jej na to. Z tym, że nie wiem czy nie zrobiła tego po raz drugi. Od tamtej pory Jej nie widziałem.
Wybiegłem stamtąd i postanowiłem od razu zadzwonić do Wiktorii. Po 3 sygnałach odezwała się poczta głosowa
- Cholera Wiki co to znaczy, że chcesz odejść ze szpitala? I czy naprawdę nie możesz choć raz odebrać tego pieprzonego telefonu?!
Pojechałem wieczorem pod nasze byłe mieszkanie i zacząłem się tłuc do drzwi domyślając się, że jest w domu tylko po prostu nie otwiera.
- Cholera Wiki otwórz te pieprzone drzwi bo inaczej je wyważę! Wiesz, że nie żartuję! Dobijałem się tak głośno, że musiałem pobudzić sąsiadów. Jedna kobieta z nad przeciwka wyszła rozespana w samej piżamie
- Co pan wyprawia! Jak pan natychmiast nie przestanie to zadzwonię na policję!
- Dzień dobry pani. Przepraszam za zakłócanie spokoju, ale naprawę muszę porozmawiać z moją dziewczyną- próbowałem być uprzejmy, mimo okoliczności
- Dzień dobry? Wie pan, która jest godzina? Środek nocy
- Wiem i przepraszam, ale to naprawdę pilne
- Ale pani Consalida wyjechała. Nie ma jej w domu- odpowiedziała starsza kobieta ziewając, czym kompletnie mnie zaskoczyła.
- Jak to jej nie ma? O czym pani mówi?
- Zostawiła mi klucze do mieszkania na wszelki wypadek, gdyby właściciel ich potrzebował.
- Ale co to znacz?, Że się wyprowadziła?- zapytałem mając coraz gorsze przeczucia
- Nie wiem na ile wyjechała, ale wiem, że na długo, a teraz proszę przestać hałasować. Teraz jak mnie pan obudził będę musiała do samego rana słuchać chrapania męża- burknęła na odchodnym, po czym zatrzasnęła drzwi. Wiki wyjechała na długo? Co to znaczy? Gdzie pojechała? Kiedy wróci? Dlaczego nic mi nie powiedziała? Rozstanie nie upoważnia Jej do tego, żeby tak znikać z pomierzchni ziemi bez słowa wyjaśnienia do cholery!
Słyszę dźwięk budzika i jedyne co mam ochotę zrobić to strącić go z szafki nocnej, abym nie musiał już dłużej słuchać tego irytującego dźwięku. A miałem taki piękny sen w którym Wiki wróciła z tego swojego zdecydowanie za bardzo jak na mój gust przedłużającego się wyjazdu, przemyślała wszystko i nawet przyjęła moje oświadczyny. Byliśmy w naszym domu, nie mieszkaniu domu, w sypialni, całowaliśmy się i.... nietrudno się domyślić co było dalej. Dlaczego to cholerne urządzenie musiało zadzwonić właśnie w takim momencie?! Westchnąłem, po czym usiadłem na łóżku, a raczej powinienem powiedzieć na kanapie, która swoją drogę jest strasznie niewygodna. Oliwia co prawda nie raz już proponowała mi abym się przeniósł na drugą połowę Jej łóżka, ale ja nie mogę tego zrobić. Jeśli zacznę się zachowywać tak jakbyśmy byli prawdziwą parą to tak jakbym miał przyznać się do tego, że między Wiki i mną to już jest koniec. A na to nie jestem jeszcze gotowy, z resztą mam przeczucie, że nigdy nie będę.
Przez ostatni miesiąc od kiedy wyjechała polubiłem spanie. Tak wiem jak to brzmi. Ale wcześniej sypiałem może z pięć godzin, a później dwa kubki kawy i byłem gotowy do pracy. Teraz moje sny to jedyne miejsce gdzie mogę ujrzeć Wiktorię. Oczywiście nie licząc zdjęć, ale nie mogę się przecież na nie gapić 24h, bo jeszcze Oliwia by coś zauważyła i zaczęłaby się kolejna awantura. A do głowy mi przecież nie wejdzie. Ehh tak bardzo tęsknię za czasami, kiedy to wylegiwaliśmy się z Wiki w łóżku godzinami, kiedy mieliśmy wolny dzień. Wciąż pamiętam jej zapach utrzymujący się na poduszce, nawet kiedy z samego rana poszła pod prysznic. Najbardziej lubiłem budzić się przed nią, kiedy Jej widok był pierwszym jaki widziałem z samego rana. Po prostu nie mogłem być wtedy szczęśliwszy. W takim momentach przybliżałem się do Niej, oplatałem Ją ramionami, po czym kładłem głowę w zagłębieniu Jej szyi i wdychałem Jej piękny zapach. Swoją drogą zawsze zastanawiałem się co to był za zapach. Hm...chyba różany z domieszką jaśminu? Nie wiem nie znam się. Zapewniam jednak, że jest to najcudowniejszy zapach na świecie.
Kiedy krzątałem się po kuchni przygotowując śniadanie i podgrzewając mleko dla Józia weszła Oliwia. Jak zwykle była nieuczesana, bez makijażu, rozespana i w piżamie. Zawsze widując Ją taką rano zachodzę w głowę jakim to sposobem Wiki nawet zaraz po przebudzeniu wygląda perfekcyjnie, ale podejrzewam, że w tej kwestii nie jestem obiektywny.
- Już wstałeś?- spytała ziewając i przecierając oczy
- Tak , za niecałą godzinę muszę być w szpitalu
- Dobra to ty idź pod prysznic, a ja w tym czasie zrobię ci śniadanie. Co wolisz jajka sadzone z bekonem czy jajecznicę?
- Wiki przecież wiesz, że nie znoszę jajecznicy- powiedziałem, dopiero po chwili uświadamiając sobie co zrobiłem. Spojrzałem na blondynkę z lekkimi wyrzutami sumienia. W końcu to nie Jej wina, iż to nie Ona jest tą, którą kocham. Wiem, że się stara, widzę to, ale nic nie poradzę na swoje uczucia. Odwzajemniła moje spojrzenie, po czym uśmiechnęła się smutno.
- Ciągle o niej myślisz, prawda?
- Po prostu się przejęzyczyłem- skłamałem- nie doszukuj się drugiego dna.
- Tak faktycznie Oliwia, a Wiktoria, brzmi niezwykle podobnie. Czy ona wróciła?- zapytała niepewnie
- Jeszcze nie- rzuciłem w biegu- idę pod prysznic. Po czym wyszedłem z kuchni.
Stanąłem przed lustrem w łazience, po czym przemyłem twarz zimną wodą, aby do reszty wybudzić się z mojego pięknego snu. Spojrzałem na mojego lustrzanego „przyjaciela"
- Co ty wyprawiasz stary? Przecież przez ostatni miesiąc tak dobrze ci szło. A może to tylko mi się wydawało, iż tak genialnie oszukuję Oliwię? Może wiedziała przez cały czas? Cóż, jestem beznadziejnym aktorem, to już wiemy. No bo wystarczy, że ktoś tylko wspomni Jej imię, a ja od razu mam tęsknotę wypisaną na twarzy. Westchnąłem przeciągle po czym umyłem zęby, a potem wziąłem szybki prysznic, licząc na to, że może zimna woda mnie trochę ostudzi. Wyszedłem z łazienki i poszedłem do sypialni malucha.
- Słuchaj ja potrzebuje długiej i gorącej kąpieli, bo wczoraj byłam tak padnięta, że nie zdążyłam się nawet umyć. Nie musiałem tego wiedzieć- pomyślałem.
- Jasne, ja go nakarmię- oznajmiłem, po czym wziąłem synka na ręce. Wydoił całą butelkę. To dobrze, że apetyt Mu dopisuje, ale jak tak dalej pójdzie to wyrośnie z Niego taki sam pulpet jak ze mnie do wieku 5 lat. Kiedy był już pojedzony zaczął marudzić, więc zacząłem Go bujać, aby się uspokoił.
- Za niedługo możliwe, że poznasz bardzo miłą ciocię wiesz? Chciałbym żebyście się polubili, dobrze mały kolego? Tacie bardzo na tym zależy. Mogę na ciebie liczyć? Józio uśmiechnął się do mnie. Właściwie to pierwszy raz kiedy się do mnie uśmiechnął.
- Dobra, biorę to za odpowiedź- odwzajemniłem Jego uśmiech. Ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak. Gdyby to było NASZE dziecko to pierwsze co bym zrobił to pobiegł do Wiki i pokazałbym jej jak pięknie NASZE dziecko się uśmiecha. Mówiłem Jej już kiedyś, że mielibyśmy najpiękniejsze dzieci na świecie. Nie twierdzę, że mojemu Józiowi czegokolwiek brakuje, ale kiedy wyobrażam sobie córeczkę Wiki i moją, to niemal widzę oczami wyobraźni Jej piękne, delikatne rude włoski i kocie oczy, które patrzą na mnie bystro. A ja mogę Jej powiedzieć, że na pewno wyrośnie na śliczną i mądrą dziewczynkę, tak jak Jej mama.
- Adam nie spieszyłeś się przypadkiem do szpitala?- zapytała jasnowłosa stojąc w progu z turbanem na głowie. Spojrzałem na zegarek.
- Cholera jasna spóźnię się- podałem Jej malucha, porwałem szybko telefon, kurtkę i wystrzeliłem z domu. Słyszałem jak rodzicielka Józia mnie woła, ale już się nie wróciłem. 
Jak widać Adasiowi nie łatwo przychodzi zapomnieć o naszym ulubionym rudzielcu ;) Czy kiedykolwiek Mu się uda? Czy pogodzi się z obecną sytuacją? 

17- Nie WSZYSTKO się zmieniło (Adam i Wiki)- Dlaczego teraz?!


Siedziałam przed stołem w jeszcze do niedawna „naszym" mieszkaniu i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Po policzku zaczęły spływać mi łzy, a ja już sama nie wiedziałam czy to z rozpaczy, ze szczęścia, bezsilności czy też jakiejś mieszanki wszystkich tych emocji.
- Mamo- usłyszałam i aż się wzdrygnęłam. Moja córka Blanka tak rzadko tak do mnie mówiła. Nic dziwnego, w końcu przez niemal całe życie utwierdzałam ją w przekonaniu, iż jestem Jej siostrą. Obie miałyśmy problem z tym, aby się potem przestawić, ale forma „Wiki" gdzieś tam została i to właśnie tak najczęściej mówiła do mnie córka.
Położyła dłoń na moim ramieniu w wspierającym geście i milczała. Wiedziała, że w tym momencie nie ma słów, które mogłyby mnie pocieszyć. Patrzyłam na pomyśleć by można zwyczajny kawałek plastiku, który właśnie zweryfikował moje życie. Już nie było odwrotu. Jeszcze kilka minut temu byłam przekonana, że już nic gorszego nie może mnie spotkać. Życie jednak potrafi zaskoczyć. Tak samo jak przeszłość. Wrócić, niczym bumerang i ugryźć cie w tyłek. A mówiąc życie mam DOKŁADNIE to na myśli, gdyż okazuje się, że właśnie takie ŻYCIE będzie się we mnie rozwijać przez kolejnych 9 miesięcy.
W głowie kłębiły się miliony pytań. Co ja teraz zrobię? Czy powinnam je urodzić? Czy powiedzieć Adamowi? Zostać, czy wyjechać? Ale jak miałam odpowiedzieć na jakiekolwiek z nich w tamtym momencie?
- Będzie dobrze- usłyszałam- wszystko będzie dobrze- Blanka objęła mnie ramieniem po czym zaczęła się ze mną delikatnie kołysać, tak samo jak kiedyś ja kołysałam Ją, aby ululać Ją do snu. Wiedziałam, że to jedynie puste frazesy, mimo tego byłam Jej wdzięczna za to, że to powiedziała, bo ja bym nie potrafiła.
Minęło kilka dni podczas których ta „nowina" dotarła do mnie z pełną mocą. Adam wziął kilka dni wolnego, aby zająć się Józiem, nowonarodzonym synkiem oraz Oliwią. Nie miałam, więc nawet okazji do powiedzenia Mu o dziecku. Nie żebym zamierzała to zrobić. W końcu odrzuciłam Jego oświadczyny nie bez powodu. Wcześniej nie wyobrażałam sobie naszego wspólnego życia, jak mogłabym zacząć robić to teraz? „Pozwoliłam" Mu odejść, niemal sama wepchnęłam Go w ramiona Oliwii. Co mam Mu teraz powiedzieć? Że jestem w ciąży, więc zmieniłam zdanie? Przecież to idiotyczne. W dodatku nieprawdziwe! Wcale nie zmieniłam zdania. Nie widziałam dla Nas szans wcześniej i nadal jej nie widzę. Bo to jest tak cholernie niesprawiedliwe! Po tym wszystkim przez co razem przeszliśmy naprawdę sądziłam, że On jest tym jednym, jedynym i w głębi serca wierzyłam, iż ja jestem Jego. To ja powinnam zajść w ciąże, urodzić Mu dziecko. Razem powinniśmy wstawać w nocy z powodu płaczu malucha, to ja powinnam być tą, która będzie się śmiać z Adama, iż nie umie zmieniać pampersów, a później Go tego nauczyć, pierwsze kroki, pierwsze słowo. To wszystko powinniśmy przeżywać razem, wspólnie! Jak rodzina, prawdziwa rodzina. A nagle pojawiła się Ona i dała Mu wszystko to czego nie mogłam i prawdę mówiąc z początku nie chciałam dać ja.
Byłam bardzo młoda, kiedy urodziłam córkę. Moi rodzice stwierdzili, że będzie lepiej, jeśli to Oni Ją wychowają, abym nie zmarnowała sobie życia, kariery. Zawsze byłam bardzo zdolna i ambitna. Już jako dziecko od zawsze marzyłam o tym, by zostać chirurgiem, dlatego, gdy rodzice wyszli z tą propozycją zgodziłam się niemal bez słowa. Tym bardziej, że „mój chłopak" jeśli w ogóle mogę go tak nazwać był moim wykładowcą i miał żonę. Wiedziałam jak zareaguje na wieść o dziecku. Byłam pewna, że nie weźmie odpowiedzialności, więc jaki sens było mówienie Mu? Szczęście w nieszczęściu, że o ciąży dowiedziałam się w wakacje po zakończeniu liceum, więc zrobiłam sobie rok przerwy, urodziłam, po czym kontynuowałam edukacje udając przed wszystkimi nowymi znajomymi, że mam po prostu młodszą siostrę. Od starych znajomych odcięłam się całkowicie, nie było więc szans by ktoś odkrył prawdę, tym bardziej, że zmieniłam miejsce zamieszczania, a moja mama była wtedy na tyle młoda, że bez trudu każdy uwierzył, że mogła urodzić.
Skończyłam studia medyczne na których poznałam Przemka wtedy mojego chłopaka, teraz przyjaciela i Agatę, najlepszą przyjaciółkę. Moja rodzina wyjechała do Argentyny, a ja zaczęłam staż w „Leśnej Górze" później specjalizacja, a czas leciał. To nie tak, że po rozstaniu się z Przemo nie miałam żadnych facetów. Spotykałam się przez jakiś czas Z Piotrem Gawryło, który wtedy był dla mnie „góry", a później nawet miałam męża- Tomka.
Jednak Adam od momentu w którym tylko pojawił się w szpitalu zalazł mi za skórę. Na początku naprawdę nie znosiłam tego gościa. Był jedynie rozpieszczonym, aroganckim, podrywającym wszystko co się rusza protegowanym Falkowicza i jakie to byłoby proste gdyby tak zostało. No ale nie On musiał z czasem dojrzeć i się zmienić. Stać nie tylko rewelacyjnym chirurgiem, ale także świetnym facetem, a ja nawet nie wiem w którym momencie się w Nim zakochałam. Z początku miał Nas łączyć tylko seks i tak było. Ale kiedy zaczynało się robić poważnie któraś z Jego byłych skutecznie wybiła mi ten związek z głowy. Zawsze obawiałam się tego, że któregoś dnia pojawi się jakaś Jego ex i wszystko zniszczy, jedyne czego nie przewidziałam to Jej ciąży. Ale wracając do tematu. Kiedy uświadomiłam sobie, iż nasz związek i tak skończy się fatalnie wyszłam za Tomka. I z początku nawet byłam szczęśliwa, no powiedzmy. Rzepecki dawał mi poczucie bezpieczeństwa, wiedziałam, że mnie kocha, że nigdy nie zrani, nie zdradzi, nie opuści, a najpiękniejsze było to, iż nie musiałam obawiać się jakiejś jego byłej wyskakującej jak królik z kapelusza i rujnująca wszystko to co udało Nam się do tej pory zbudować. O ironio!
Związek z Adamem to było zupełnie co innego. To było ryzyko i to ogromne. Ja może i potrafię je podejmować na Sali operacyjnej, ale w życiu? Niekoniecznie. Ale On sprawił, że przestałam się bać. Więcej, niż raz udowodnił mi swoją miłość. Wiedziałam, że nie jestem dla Niego tylko jakąś kolejną. Właściwie przez cały okres trwania naszego związku codziennie utwierdzał mnie w tym przekonaniu. Jak już mówiłam wcześniej. Wpadłam w „sidła" tego uczucia, zanim się zorientowałam. Pamiętaj jedynie, że Kiedy Adam miał operację przeszczepienia nerki to strasznie się o Niego bałam. Nie tak jak się człowiek martwi o przyjaciela. Wtedy już wiedziałam, byłam pewna, że Go kocham. Ale co z tego? Teraz to co czujemy nie ma już najmniejszego znaczenia. W każdym związku zdarzają się kryzysy, ale zazwyczaj, kiedy ludzie się kochają potrafią razem przezwyciężyć wszystko. Przynajmniej w to wierzyłam. Ale nie mogę i nie chce stawiać Mu ultimatum. Masz wybierać między własnym dzieckiem a mną? Kim musiałabym być, aby zrobić Mu coś takiego? A Józiowi? Przecież to dziecko w niczym nie zawiniło. Sama porzuciłam własną córkę, nie pozwolę na to, aby Adam postąpił tak samo w dodatku prze ze mnie. A teraz równanie jeszcze bardziej się zmieniło i pokomplikowało. Wiem, że jeśli Adam dowie się o naszym dziecku to na pewno Go nie zostawi. Wtedy dopiero będzie między młotem i kowadłem. Wybierać pomiędzy swoją byłą i dzieckiem, jeszcze nienarodzonym, a jednorazową kochanką i synkiem, którego pokochał od pierwszego wejrzenia.
Znając Go starałby się znaleźć jak najlepsze rozwiązanie dla wszystkich, ale teraz kiedy jeszcze nie wie o mojej ciąży zamieszkał z Oliwią. Najwyraźniej już zdążył się pogodzić z tym, że teraz to Oni są Jego rodziną. Jego przyszłością, a ja? Cóż, dość sukcesywnie Go odpycham, więc możliwe, że już przestał próbować? W końcu ile można walić głową w mur?
Po tym wewnętrznym monologu podjęłam decyzję. Muszę wyjechać. Jeszcze tego samego dnia złożyłam wypowiedzenie, ale Andrzej go potargał, więc złożyłam wniosek o urlop. Wypowiedzenie mogę przecież w każdej chwili wysłać e-mailem tym razem do dyrektora. Po za tym to jest decyzja której nie mogę podejmować pochopnie. Ile razy już odchodziłam z „Leśnej Góry"? No właśnie. A ile to moje odejście trwało? Nie ma sensu szarpać nerwów Stefana. 

Hej Kochani. Tak jakoś mnie teraz wzięło na ten paring. Od zawsze Ich uwielbiałam, ale teraz postanowiłam dopisać własną wersję Ich historii. Nie wiem jak Wam,ale mi kompletnie nie odpowiada pojawienie się Oliwii. Rozumiem, że w serialach tak już jest, że nie może być sielanki zbyt długo, bo to się zaczyna nudzić i z tym się zgadzam. Rozumiem więc jakiś kryzys, rozstanie na jakiś czas z powodu np amnezji (tak wiem, że to strasznie oklepany motyw) albo innego powodu, ale czegoś co na się naprawić, rozwiązać. Albo faktycznie wtrącić taki wątek, po czym okazałoby się, że to nie jest jego dziecko. Ale teraz? To nie jest problem, który mogą rozwiązać dalej i ruszyć naprzód.  O czym My w ogóle rozmawiamy to nie jest żaden problem, to jest DZIECKO. A Ono jest teraz, będzie za 2 lata, za 5 i za 10. Stan z wcześniej już nigdy nie wróci. A Wiki o tym wie dlatego odrzuciła oświadczyny, mimo, że kocha Adama. 
Hehe tak wiem czasami za bardzo się wczuwam :D ale gdybym tego nie robiła to opowiadanie, jak i właściwie wszystkie moje opowiadania nigdy by nie powstały. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. 

17- Nie WSZYSTKO się zmieniło (Adam i Wiki)- Opis

Wiktoria Consalida to atrakcyjna, wyjątkowo utalentowana młoda pani chirurg, która swego czasu sądziła, że już nigdy się nie zakocha. Los jednak postawił na Jej drodze Adama, przystojnego, wybitnego, młodego chirurga oraz onkologa. Wiki przez długi czas uciekała przed tym uczuciem, jednak gdy lekarz pierwszy raz zaszedł Jej za skórę, później już nie była w stanie się go pozbyć, nie wspominając o tym, iż nie chciała.
Jednak jej całe życie z dnia na dzień obróciło się o 1800. Kiedy dowiedziała się o zdradzie ukochanego, a potem o ciąży Oliwii. Plany i marzenia pękły niczym bańka mydlana i kiedy sądziła, że już nie może być gorzej odkrywa, iż nawet po rozstaniu z ukochanym zostanie Jej po nim pewna pamiątka.
Przedstawiam Wam mój własny scenariusz serialu „Na dobre i na złe". Nie mam pojęcia co planuje reżyser, jednak postanowiłam podzielić się z Wami swoim pomysłem. Dajcie mi proszę znać co o nim myślicie.

16- Miłość uleczy wszystko (Klaroline)- To serio NIE Jego wina?!


TERAZ
- A więc tak jak myślałam. Zasłużyłeś sobie na to, powiedziałam pół żartem, gdyż w rzeczywistości uświadomiłam sobie, że o dziwo tym razem cała ta sytuacja nie powstała z winy Klausa i on faktycznie jest tu ofiarą.
- Naprawdę tylko tyle masz do powiedzenia? Usłyszałam w jego tonie nutę rozbawienia, ale przede wszystkim zaskoczenie.
- Cóż mogę więcej powiedzieć? Rozgniewałeś czarownicę, z którą za nic nie powinieneś zadzierać. Postaw się też na jej miejscu. Straciła matkę. To oczywiste, że się wkurzyła. Gdyby ktoś ośmielił się skrzywdzić moją to sam wiesz, że winowajca z pewnością by tego pożałował.
- Tak, z pewnością
- Jedna rzecz w całej tej historii mi nie pasuje. Skoro ta cała Misteria czy jak jej tam było nienawidzi istot nadprzyrodzonych to dlaczego uwzięła się tylko na wampiry?
- Też mnie to zastanawiało, więc poprosiłem Elijah, by to sprawdził. Okazuje się, że w dzieciństwie rodziców tej wiedźmy zabiły wampiry. Napadły na jej wioskę. Sama ledwo uszła z życiem. Biedaczka widocznie nabawiła się traumy.
- No co ty nie powiesz- żachnęłam się. Jak on może być tak nieczuły? Wiem doskonale, że z rodziną pierwotnych sama sobie nagrabiła, ale mimo wszystko musiała sporo przejść. To zmienia ludzi. Kathrine jest tego najlepszym przykładem. Kiedy to Klaus zabił jej rodziców ona również wówczas się zmieniła.
- Dlaczego mam wrażenie, że trzymasz jej stronę? Zapytał mnie, bardziej poważnie, niż chyba zamierzał, co sprawiło, że przez chwilę się nad tym zastanowiłam.
- Nie trzymam niczyjej strony. Po prostu staram się popatrzeć na tę sytuację obiektywnie z obydwu stron, a nie tylko tej, której znam wersję.
- No tak, Caroline Forbes i jej wrodzony obiektywizm- zadrwił
- Ej! Co to miało znaczyć?
- Ooo nic Kochana.
No nie! Teraz już muszę wiedzieć. Wstałam w wampirzym tempie, podeszłam do brzegu łóżka i „zawisłam" nad nim.
- Powiedz. On tylko roześmiał się, po czym uniósł ręce w poddańczym geście.
- Jak sama przed chwilą powiedziałaś. Obiektywizm polega na tym, aby spojrzeć na daną sytuacje z innej, niż tylko swojej perspektywy. Ty natomiast jak już raz ocenisz kogoś źle, to później tej osobie bardzo trudno jest zrehabilitować się w twoich oczach. Nawet jeśli potem będzie postępował moralnie i właściwie ty wciąż będziesz twierdziła, że źle postępuje.
- A co to ma do rzeczy?! Wkurzyłam się. Co to miało znaczyć?! Od kiedy ja robię coś takiego?! Co on sobie wyobraża?!
- Nie trzeba daleko szukać. Weźmy chociażby takiego Damona. Słyszałem, że zranił cię jeszcze jako człowieka. Czego do dzisiaj mu nie wybaczyłaś i o ile mi wiadomo nie masz zamiaru.
- Bo to jest DAMON! I to nie dlatego nie mam do niego zaufania. Po prostu uważam, że nie jest odpowiednim kandydatem na chłopaka dla mojej przyjaciółki, to wszystko! Nie widzę w tym nic złego.
- A ja?
- Co ty? Warknęłam
- Twierdzisz, że mnie również nie oceniasz na podstawie zdania swoich przyjaciół?
- Nie muszę się sugerować ich opinią. Mam własny rozum- powiedziałam po czym wróciłam na łóżko, z tym, że tym razem się na nim położyłam nie zważając na „gościa". Zapadła dłuższa cisza, a ja jeszcze raz rozglądając się po pokoju zadałam sobie pytanie, które tak naprawdę nie było skierowane do mnie.
- Kiedy urządzałeś ten pokój? Pytanie wyraźnie go zaskoczyło, bo obrócił się w moją stronę, po czym zaczął zastanawiać nad odpowiedzią.
- Myślę, że zaraz po tym jak skończyłem urządzać własny.
- COOO?!! Jak już wtedy mogłeś wiedzieć, że kiedykolwiek tu przyjadę?
- Po prostu wiedziałem, odpowiedział z aroganckim uśmiechem.
- Albo celowo mnie tu ściągnąłeś pod byle jakim pretekstem.
- Zagrożenie życia to według ciebie byle jaki pretekst? Ale pomyślmy. Tak, masz rację. To było wszystko ukartowane. Najpierw odnalazłem wiedźmę, która mogła zmienić zwykłe wilkołaki w mutanty i upewniłem się, że ma równie potężną co ona sama córkę- zaczął wymieniać na palcach- potem napuściłem stado wilków najpierw na swoich ludzi, a później na Kola i udawałem, że nie mam o niczym pojęcia, kiedy przyszedł mi o tym powiedzieć. Zabiłem czarownicę, którą wcześniej sam znalazłem, czym CELOWO sprowokowałem jej córkę do rzucenia na mnie klątwy tylko po to, aby Elijah mógł do ciebie zadzwonić z informacją, że jestem w niebezpieczeństwie. Jak tak tego słuchałam zaczęłam się śmiać. Faktycznie brzmiało to niedorzecznie. Oczywiście wcześniej żartowałam mówiąc, że Klaus wszystko ukartował.
- Ale żałuje, że nie wpadłem na to wcześniej. Gdybym wiedział, iż wystarczyło jedynie odfajkować punkty z wcześniejszej listy, przez co samemu" znaleźć się nad grobem" już dawno bym to zrobił, gdybym wiedział, że wtedy przyjedziesz. Koniec końców było warto, powiedział uśmiechając się do mnie tak jak tylko Klaus to potrafi.
- Cały czas twierdzę, że powinniśmy zamknąć cię w lochu, powiedziałam lekkim tonem, chcąc zmienić temat, jednak zauważyłam, że hybryda dziwnie na mnie patrzył.
- Co tak patrzysz? Słysząc to pytanie uśmiechnął się
- Powiedziałaś POWINNIŚMY, innymi słowy chcesz wziąć w tym udział. A to oznacza, że zaangażowałaś się w to bardziej, niż byś chciała.
- Pff...marzyciel. Chociaż przyznaję, że takiej pokusie ciężko się oprzeć. Kiedy już tego dokonam będę mogła wrócić do swojego życia.
- Masz na myśli swojego wilczka? Niemożliwe. Czyżby wiedział? Ale skąd?
- Między innymi tak.
- Hmm..to bardzo ciekawe, bo według moich doniesień wynika, ze żaden Tyler Lockwood nie studiuje w Whitmore Colege, powiedział znów się uśmiechając tym razem, złośliwie.
- W takim razie twoje sługi mają nieaktualne dane. Faktycznie Tyler miał zaczął nieco później od pozostałych na roku. No co? Powiedziałam MIAŁ ZACZĄŁ, a nie że ZACZĄŁ. Właściwie nawet nie skłamałam.
- Skoro tak mówisz, posłał mi swój „firmowy" uśmieszek, po czym wreszcie wstał z mojego łóżka i zaczął kierować się do wyjścia.
- Gdybyś zgłodniała to w kuchni w lodówce masz cały zapas woreczków z krwią od 0 Rh- do 0 Rh +, chociaż o ile pamięć mnie nie myli najbardziej lubisz A Rh +, leży na najwyższej półce, powiedział na odchodnym po czym zamknął za sobą drzwi.
- Ehh..nareszcie sama, westchnęłam. Byłam bardziej zmęczona, niż przypuszczałam na początku. Sprawdziłam telefon, ale nie miałam żadnych nowych wiadomości. Zjadłam późną „kolację", po czym szybko się rozpakowałam. Wzięłam najpotrzebniejsze rzeczy i wyszłam do łazienki. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Ona również była odwzorowana z najdrobniejszymi detalami. Kiedy Klaus miał okazję buszować mi po łazience? Coś czułam, że nie chce znać odpowiedzi na to pytanie. Po szybkim odświeżeniu, poszłam spać.
Oxford
Otworzyła oczy i przeciągnęła się ziewając. Nie chciało jej się wstawać. Wczorajszej nocy wróciła dosyć późno z imprezy i w ogóle się nie wyspała. Najwyraźniej nawet wampiry odczuwają czasami skutki zmęczenia, jeśli nie „zażyją" odpowiedniej dawki snu przez tydzień czasu. Wczoraj może i faktycznie zabalowała, lecz w poprzednie noce ślęczała nad książkami, przez nie jeden raz nie zmrużyła nawet oka. Spojrzała na łóżko stojące obok. Bonnie jeszcze smacznie spała, więc Elena postanowiła jej nie budzić. W końcu z jej ocenami jak nie pójdzie na jedne wykłady to nic się nie stanie. Szkoda, że nie mogła powiedzieć tego samego o sobie. W sumie to mogłaby „wpłynąć" na wykładowców, aby dali jej zaliczenie, Damon nawet proponował, iż ją w tym z przyjemnością wyręczy, jeśli to by znaczyło, iż będzie spędzała noce w jego towarzystwie, a nie książek, jednak brunetka odmówiła. Zawarły z Caroline układ, że nie będą korzystały ze swoich mocy, o ile to nie będzie konieczne. A zaliczenie z mikrobiologii chyba średnio zalicza się do spraw „życia i śmierci". A pro po gdzie jest Caroline?- pomyślała.
Jeszcze wstając zauważyła, iż blondynki już dawno nie ma w łóżku. Może znów poszła biegać? Ale coś tu nie grało, bo jej rzeczy z szafki nocnej zniknęły. Elena wstała i podeszła do mebla. Zobaczyła, że leży tam kartka zaadresowana to niej i Bonnie. Podniosła ją i zaczęła czytać.
Dziewczyny wybaczcie, że nie powiedziałam Wam wczoraj, ale tak świetnie się bawiłyście, iż nie chciałam psuć Wam nastrojów. Dzwoniła moja mama. Powiedziała, że strasznie się przeziębiła i prosiła, abym przyjechała zrobić jej chociaż jakieś zakupy i tak ogólnie pomóc. Po za tym i tak planowałam ją odwiedzić, ponieważ strasznie się za Nią stęskniłam. Myślę, że odpuszczę sobie egzaminy w tym tygodniu, ale spokojnie nie mam zamiaru osiąść na laurach. Zabrałam książki ze sobą. Sądzę, że za kilka dni mama dojdzie do siebie, ale na wszelki wypadek mam zamiar zostać przez jakiś tydzień. Powiadomiłam już o tym rektora. Do zobaczenia. Mam nadzieję, że nie umrzecie z tęsknoty ;p.
                                                                                                                                                                         Caroline
Elena stwierdziła, że to trochę dziwne, iż matka Caroline wezwała ją z powodu zwyczajnego wirusa. Przeszło jej przez myśl, że musiało chodzić o coś innego. Znała panią szeryf od dziecka i wiedziała, że akurat ona potrafiła przyjść do pracy nawet z trzydziestoma dziewięcioma stopniami gorączki. Ale nie miała zamiaru zagłębiać się w prawdziwe powody wyjazdu blondynki. W końcu to nie jej sprawa. Jeśli Care będzie chciała im potem wszystko opowiedzieć to sama to zrobi.
Z tą myślą zabrała swoje rzeczy i poszła pod prysznic na korytarzu, aby nie obudzić jeszcze śpiącej przyjaciółki. Po powrocie wzięła torbę z książkami i poszła na zajęcia.
Nowy Orlean
Kiedy się obudziłam pierwsze co zarejestrowałam to fakt jak bardzo jest mi wygodnie. Naprawdę! Najchętniej cały dzień przeleżałabym w łóżku, ale wiedziałam, że nie mogę. W końcu uratowanie populacji Nowego Orleanu zależało teraz ode mnie. A od czegoś takiego nie można przecież wziąć dnia wolnego.
Szybko wstałam i poszłam pod prysznic. Wciąż nie mogłam się nadziwić jak to miejsce przypomina mój dawny dom. Choć niechętnie musiałam przyznać, że Klaus naprawdę się postarał. Widocznie zależało mu na tym, abym czuła się u niego jak u siebie. Cóż, skoro tak stawia sprawę postanowiłam nie krępować się tym, że obecnie przebywam w jakimś pałacu i spróbować zachowywać jak najbardziej normalnie. Po szybkim odświeżeniu sprawdziłam telefon. Przeczytałam krótką wiadomość od Eleny.
Mam nadzieję, że Twoja mama szybko poczuje się lepiej Care. Pozdrów Ją od Nas i wracaj szybko :*.
Po przeczytaniu sms'a w drodze na dół dopadły mnie wyrzuty sumienia. Naprawdę nienawidzę kłamać, a już zwłaszcza okłamywanie najbliższych uważam za wyjątkowo paskudne. Próbowałam sobie wmówić, że robię to dla dobra nas wszystkich, ale coraz ciężej było mi przekonać samą siebie.
W salonie nie natknęłam się na nikogo. Pewnie jeszcze siedzą w swoich pokojach, pomyślałam. Jak dla mnie to dobrze. Jakoś nie wyobrażałam sobie „śniadania" w towarzystwie pierwotnych. Weszłam do kuchni i podeszłam do lodówki. Przypomniałam sobie, że Klaus mówił, iż moja ulubiona krew jest na najwyższej półce. Znalazłam ją bez trudu. Nie pytajcie mnie dlaczego to ją lubię najbardziej. Z resztą ciężko byłoby wyjaśnić Wam ludziom różnicę w smaku tego bordowego płynu. Ale tu chodzi o niuanse. Według mnie taka krew jest najbardziej słodka. Co neutralizuje ten metaliczny posmak.
 Po opróżnieniu 2 woreczków poczułam się syta. Spojrzałam na zegar wiszący nad przejściem. Było pięć po siódmej, więc jak na mnie i tak pospałam trochę dłużej. Wątpiłam jednak w to, że rodzina pierwszych okaże się "rannymi ptaszkami", więc powinnam mieć jeszcze klika godzin spokoju. Nie wiedziałam za bardzo czym się zająć. Oczywiście mogłabym wrócić do „siebie" i trochę pouczyć, ale naprawdę kusiło mnie wyjście na zewnątrz. W końcu wczoraj nie miałam za bardzo okazji pozwiedzać miasta. A w Nowym Orleanie jest tak wiele rzeczy wartych zobaczenia. Nie zastanawiając się nad tym dłużej wyszłam z budynku, po czym skierowałam się na stację tramwajową. 

Czy Wy także podzielacie zdanie Care, że tym razem o dziwo Klaus nie zawinił? Caroline postanowiła jednak pomóc rodzinie Mikaelsonów, ale na jak długo zostanie? Czy uda Jej się wymyślić jakiś sposób nie uwzględniający zamykanie blondyna w lochu? 

16- Miłość uleczy wszystko (Klaroline)- Jesteś zupełnie sam!


TYDZIEŃ WCZEŚNIEJ
Siedziałem w salonie i popijałem bourbon, kiedy usłyszałem trzaśnięcie drzwiami. Już po chwili ujrzałem mojego młodszego brata, który nie prezentował się najlepiej, zważywszy na to, iż wrócił z randki. Był cały we krwi, w większości nie swojej, ubranie w strzępach, wyglądał zupełnie tak jak po ataku stada..
- Wilkołaki- mruknąłem
- Nie ciężko się domyślić. Zaatakowały mnie na obrzeżach miasta! To zdecydowanie łamie nasz pakt.
- A ty? Co tym razem im zrobiłeś?- spytałem nieprzejęty
- Żartujesz?! Twój młodszy brat wygląda jak po ataku rozwścieczonych bestii, z kłami ostrymi jak brzytwy! Ledwo wyszedł z tego żywy, a ty pytasz co JA zrobiłem tym bestiom?- zapytał nie dowierzając
- Miały przy sobie sztylet z popiołem z białego dębu? Raczej w to wątpię, więc czym się przejmujesz? Przecież zabić cię nie mogły. Kol zaczął się śmiać, po czym usiadł na sofie naprzeciwko mnie. Nalał sobie alkoholu, po czym opróżnił szklankę do dna.
- Plusy bycia nieśmiertelnym. Kazałem pieskom aportować. Ostatnio jak byłem u Soni to zwinąłem im jakąś niezwykle cenną pamiątkę.
- A ona co? Znowu uczy się do jakiejś roli i kazała ci się zaangażować?
- Moja gra aktorska naprawdę jest, aż tak słaba braciszku? Zostawiłem to bez komentarza. Od momentu w którym zaczął spotykać się z tą dziewczyną ćwiczył na nas swoje „sztuczki" aktorskie. Nie trudno zgadnąć, że tym razem Sonia przygotowuje się do castingu do jakiegoś horroru. To jeszcze nic. Jak sobie przypomnę, gdy miała grać w jakimś tanim romansidle to mój brat zaczął „zarywać" do własnej siostry. Niestety biedna Rebekah przez to, że zazwyczaj cierpi na brak zainteresowania nią przez płeć przeciwną zaczęła podejrzewać Kola o zapędy kazirodcze. Elijah i ja mieliśmy wtedy niezły ubaw.
- W każdym razie nie do końca ściemniałem z tym atakiem. To prawda, że kiedy poszedłem na bagna, a oni zorientowali się, że mam coś co należy do nich to pobawiliśmy się trochę w berka. Ale te strzępy na ubraniach- wskazał na ubiór są sprawką innego stada wilkołaków, które właściwie pierwszy raz widziałem na oczy. Musiały przenieść się tu niedawno. Mieszkają na drugim końcu mokradeł. Gadałem z Marcusem. Okazuję się, że te ich wilczki likwidują naszych. Mają jakieś specjalne zdolności, bo przewodzi nimi wiedźma, która nazywa się Mistria, czy jakoś tak
- Misteria?- poprawił go Elijah który zszedł na dół- Hm...słyszałem o niej.
- To wiedźma, która używa czarnej magii, ale zaginęła ładnych parę wieków temu. Byłem pewny, że nie żyje. Słuch po niej zaginął po tym jak z jakieś 200 lat temu stoczyła zażartą walkę z wampirami. Cały jej sabat został wówczas wybity.
- Ale czego chce teraz?
- Słyszałem pogłoski, że pomimo tego, iż sama nie jest w pełni człowiekiem od zawsze nienawidziła istot nadprzyrodzonych. W dodatku chodzą słuchy, że nie była do końca w pełni władz umysłowych.
- Wiedźma wariatka, też mi nowość. Jakby zdarzało się to po raz pierwszy- stwierdził Kol z sarkazmem.
- Skoro tak nienawidzi istot nadprzyrodzonych to czemu sprzymierzyła się z wilkołakami? – spytałem braci
- Bo jak by na to nie patrzeć, wilkołaki to wciąż ludzie przez większość czasu. Po za tym to z naszą rasą miała jakieś zatargi w przeszłości- wyjaśnił najstarszy Mikaelson. Odstawiłem szklankę na stół i spojrzałem po twarzach braci
- Nie wiem jak wam, ale mnie się wydaję, że nowa rodzina wilczków właśnie wypowiedziała nam wojnę. Dobrze, bo już zaczynało robić się nudno- powiedziałem uśmiechając się arogancko. Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia co mnie czeka.
TEGO SAMEGO DNIA. KILKA GODZIN PÓŹNIEJ
- Nie rozumiem dlaczego nie mogli wybrać sobie przyjemniejszego miejsca na zawiązywanie rozejmu tylko cmentarz, narzekała blondynka.
- Wcale nie musiałaś iść z nami droga siostro, powiedział Kol
- I pozwolić wam zajmować się takimi sprawami jak nawiązywanie porozumienia ze stadem zmutowanych wilkołaków? Bez szans. Jeszcze byście coś palnęli i byłoby po umowie
- Przypomnijcie mi jeszcze raz dlaczego właściwie mamy się z nimi godzić? Przecież nam nic nie zrobią- stwierdziłem
- Marcus twierdzi, że w ostatniej potyczce stracił za dużo ludzi. Nie stać go na to, aby tracić więcej. Te mutanty są potężniejsze, niż się spodziewaliśmy. Z resztą nawet tobie nie szło z nimi łatwo Niklaus
- Te szczeniaki zniszczyły moją ulubioną skórzaną kurtkę. Zapłacą mi za to.
 Prawdę mówiąc w ogóle nie miałem ochoty zawierać z nimi sojuszu. Rodzeństwo mnie do tego nakłoniło twierdząc, że jeśli tak to będzie trwało nadal to Nowy Orlean za bardzo na tym ucierpi. Prędzej czy później ludzie zorientowaliby się, że w mieście nie jest dłużej bezpiecznie i musielibyśmy szukać sobie innego. Sam choć niechętnie musiałem przyznać, że walka, która odbyła się zaledwie kilka godzin temu do najprostszych nie należała. Ta nowa „rasa" wilkołaków jest wyjątkowo wytrzymała i liczna, a oprócz tego potrafią się przekształcać w postać ludzką podczas trwania walki zaledwie w kilku sekund. To wszystko zasługa wiedźmy, niejakiej Misterii. Pozbyłem się więc jej, lecz te kundle żądają rekompensaty. Inaczej zaczną zabijać ludzi, innymi słowy NASZE jedzenie, nie mówiąc już o pozostałych magicznych istotach. A na to nie mogę pozwolić. Z początku sądziłem, że zabijając ją zerwę tę „więź" czy co ona tam z nimi miała i staną się tak samo potulni jak reszta znanych mi wilkołaków. Jednak przeliczyłem się. Te ich umiejętności im zostały. Wciąż nie mam pojęcia jakim sposobem, ale mam zamiar się tego dowiedzieć.
- Chyba się spóźniają-powiedziałem po czym przysiadłem na jednym z nagrobków. Usłyszałem warkoty, ale o ułamek sekundy za późno. Zostaliśmy otoczeni. To pułapka, pomyślałem. Nic dziwnego, że wybrali takie odosobnione miejsce.
- Klaus Mikaelson- dotarło do mnie, a po chwili z linii drzew wyłoniła się młoda, piękna, wysoka, szczupła dziewczyna o hebanowych gęstych lokach i tego samego koloru oczach. Zapewne nie jednemu facetowi zaparłoby dech w piersiach na jej widok, jednak ja wolę blondynki.
- We własnej osobie. Usłyszałem jak coś szepta, po czym zacząłem się unosić 2 metry nad ziemią, jak by tego było mało nie mogłem się ruszyć. Rozejrzałem się w okół. Moje rodzeństwo wciąż borykało się z Wilko-ludźmi, więc postanowiłem grać na czas.
- To tak się zachowuje, kiedy chce się zawiązać porozumienie?
- Pff...porozumienie?! Chyba kpisz. Zamordowałeś moją matkę. Zapłacisz mi za to!- powiedziała patrząc na mnie groźnie. W jej spojrzeniu było coś co sprawiło, że nawet ja ewidentnie zacząłem się jej trochę obawiać. A może to jakieś zaklęcie?
- A ty to?
- Nazywam się Casandra. Kilka godzin temu walczyliście ze stadem wilkołaków, którym przewodziła czarownica.
- Taa, coś kojarzę, prowokowałem ją. Jak się okazało nie potrzebnie. Znów usłyszałem szept, po czym niewidzialne „pole", które ograniczało mi poruszanie się jeszcze bardziej się zacisnęło w okół mnie. Postanowiłem spróbować nieco inaczej
- Twoja matka sama zaczęła z nami wojnę
- Moja matka pragnęła jedynie osiedlić się ze swoimi przyjaciółmi na obrzeżach miasta jednak z tego co słyszałam twój dobry przyjaciel zaczął nas atakować
- Ja znam nieco inną wersję wydarzeń.
- Matka była moją jedyną rodziną, a ty mi ją odebrałeś! Zapłacisz mi za to! Przekonasz się jak to jest kiedy na całym świecie nie zostaje ci nikt bliski. Nikt na kogo możesz liczyć. Nikt komu by na tobie zależało. Gdyby nie rodzina, która z tobą wytrzymuje, bo nie ma innego wyboru nie miałbyś nikogo! Byłbyś zupełnie sam! Wtedy dopiero przekonałbyś się jakie to uczucie. Kiedy już się trochę opanowała kontynuowała lodowatym, spokojnym tonem
- Tak, to będzie doskonała zemsta. Klaus Mikaelson, który przez całe stulecia odpychał od siebie wszystkich. Zabijał każdego, kto by mu podpadł nawet w najmniejszy sposób. Wyobrażasz sobie jak będziesz się czuł kiedy i oni cie opuszczą? Bo kiedyś z pewnością to zrobią.
 Zaśmiała się złowieszczo, a ja dostrzegłem błysk obłędu z jej oczach. Jak to mawiają? „ Niedaleko pada jabłko od jabłoni?" W tym przypadku zgadza się to całkowicie. Do tej pory słuchałem jej monologu, ponieważ twierdziłem, iż uda mi się uwolnić lub ewentualnie rodzeństwo przyjdzie mi z odsieczą. Udało im się już pozbyć wrogów, jednak nie potrafili się przebić przez tą niewidzialną „barierę" nieważne jak by się starali. Co to jest do cholery? Żyje na tym świecie już tak długo, a jeszcze nigdy nie spotkałem się z czymś takim.
- Ale póki co zadowolę się innym rodzajem zemsty, oblizała usta i mówiła dalej- przekonasz się na własnej skórze jak to jest kiedy droga rodzinka nie może ci pomóc w żaden sposób. Czy ktokolwiek inny postanowi ratować takiego potwora jak ty? Szczerze w to wątpię. Sam o to zadbałeś. Sam jesteś sobie winien. Przekonasz się jak to jest zatracać się, z każdym dniem, coraz to bardziej, kiedy nie możesz liczyć na pomoc nikogo. Kiedy to pokusa stanie się twoją największą słabością. Gdy stracisz kontrolę nad ciałem i umysłem. A pod czas trwania tego procesu uświadomisz sobie, że miałam rację. Bez rodziny, która jest przy tobie na każdym kroku i zawsze ci pomaga jesteś nikim! Myślisz, że komukolwiek innemu na tobie zależy? Że ktokolwiek inny ci pomoże? Zupełnie sam! Nikt ci nie pomoże! Jesteś zupełnie sam!
Occidere potest populo laborem tuum.
Tanto tu magis perdit
Aliquando enim plus esse quam in temptationem
Et oblitus posse minores minoresque
Speculum Quod tibi non vis videre,
Quae post gloriam misit te perdere tibi.
Nemo auxiliatus sum tibi, non te ipsum reprehendere non est
Extra genus non potes diligere

Tak się to kończy kiedy rozzłości się niewłaściwą osobę. Czy to będzie jakaś lekcja dla Klausa? Jak zareaguje Care kiedy pozna prawdę? Czy jej poczucie moralności zaważy na jej chęci pomocy?