TYDZIEŃ WCZEŚNIEJ
Siedziałem w salonie i popijałem bourbon, kiedy usłyszałem trzaśnięcie drzwiami. Już po chwili ujrzałem mojego młodszego brata, który nie prezentował się najlepiej, zważywszy na to, iż wrócił z randki. Był cały we krwi, w większości nie swojej, ubranie w strzępach, wyglądał zupełnie tak jak po ataku stada..
- Wilkołaki- mruknąłem
- Nie ciężko się domyślić. Zaatakowały mnie na obrzeżach miasta! To zdecydowanie łamie nasz pakt.
- A ty? Co tym razem im zrobiłeś?- spytałem nieprzejęty
- Żartujesz?! Twój młodszy brat wygląda jak po ataku rozwścieczonych bestii, z kłami ostrymi jak brzytwy! Ledwo wyszedł z tego żywy, a ty pytasz co JA zrobiłem tym bestiom?- zapytał nie dowierzając
- Miały przy sobie sztylet z popiołem z białego dębu? Raczej w to wątpię, więc czym się przejmujesz? Przecież zabić cię nie mogły. Kol zaczął się śmiać, po czym usiadł na sofie naprzeciwko mnie. Nalał sobie alkoholu, po czym opróżnił szklankę do dna.
- Plusy bycia nieśmiertelnym. Kazałem pieskom aportować. Ostatnio jak byłem u Soni to zwinąłem im jakąś niezwykle cenną pamiątkę.
- A ona co? Znowu uczy się do jakiejś roli i kazała ci się zaangażować?
- Moja gra aktorska naprawdę jest, aż tak słaba braciszku? Zostawiłem to bez komentarza. Od momentu w którym zaczął spotykać się z tą dziewczyną ćwiczył na nas swoje „sztuczki" aktorskie. Nie trudno zgadnąć, że tym razem Sonia przygotowuje się do castingu do jakiegoś horroru. To jeszcze nic. Jak sobie przypomnę, gdy miała grać w jakimś tanim romansidle to mój brat zaczął „zarywać" do własnej siostry. Niestety biedna Rebekah przez to, że zazwyczaj cierpi na brak zainteresowania nią przez płeć przeciwną zaczęła podejrzewać Kola o zapędy kazirodcze. Elijah i ja mieliśmy wtedy niezły ubaw.
- W każdym razie nie do końca ściemniałem z tym atakiem. To prawda, że kiedy poszedłem na bagna, a oni zorientowali się, że mam coś co należy do nich to pobawiliśmy się trochę w berka. Ale te strzępy na ubraniach- wskazał na ubiór są sprawką innego stada wilkołaków, które właściwie pierwszy raz widziałem na oczy. Musiały przenieść się tu niedawno. Mieszkają na drugim końcu mokradeł. Gadałem z Marcusem. Okazuję się, że te ich wilczki likwidują naszych. Mają jakieś specjalne zdolności, bo przewodzi nimi wiedźma, która nazywa się Mistria, czy jakoś tak
- Misteria?- poprawił go Elijah który zszedł na dół- Hm...słyszałem o niej.
- To wiedźma, która używa czarnej magii, ale zaginęła ładnych parę wieków temu. Byłem pewny, że nie żyje. Słuch po niej zaginął po tym jak z jakieś 200 lat temu stoczyła zażartą walkę z wampirami. Cały jej sabat został wówczas wybity.
- Ale czego chce teraz?
- Słyszałem pogłoski, że pomimo tego, iż sama nie jest w pełni człowiekiem od zawsze nienawidziła istot nadprzyrodzonych. W dodatku chodzą słuchy, że nie była do końca w pełni władz umysłowych.
- Wiedźma wariatka, też mi nowość. Jakby zdarzało się to po raz pierwszy- stwierdził Kol z sarkazmem.
- Skoro tak nienawidzi istot nadprzyrodzonych to czemu sprzymierzyła się z wilkołakami? – spytałem braci
- Bo jak by na to nie patrzeć, wilkołaki to wciąż ludzie przez większość czasu. Po za tym to z naszą rasą miała jakieś zatargi w przeszłości- wyjaśnił najstarszy Mikaelson. Odstawiłem szklankę na stół i spojrzałem po twarzach braci
- Nie wiem jak wam, ale mnie się wydaję, że nowa rodzina wilczków właśnie wypowiedziała nam wojnę. Dobrze, bo już zaczynało robić się nudno- powiedziałem uśmiechając się arogancko. Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia co mnie czeka.
TEGO SAMEGO DNIA. KILKA GODZIN PÓŹNIEJ
- Nie rozumiem dlaczego nie mogli wybrać sobie przyjemniejszego miejsca na zawiązywanie rozejmu tylko cmentarz, narzekała blondynka.
- Wcale nie musiałaś iść z nami droga siostro, powiedział Kol
- I pozwolić wam zajmować się takimi sprawami jak nawiązywanie porozumienia ze stadem zmutowanych wilkołaków? Bez szans. Jeszcze byście coś palnęli i byłoby po umowie
- Przypomnijcie mi jeszcze raz dlaczego właściwie mamy się z nimi godzić? Przecież nam nic nie zrobią- stwierdziłem
- Marcus twierdzi, że w ostatniej potyczce stracił za dużo ludzi. Nie stać go na to, aby tracić więcej. Te mutanty są potężniejsze, niż się spodziewaliśmy. Z resztą nawet tobie nie szło z nimi łatwo Niklaus
- Te szczeniaki zniszczyły moją ulubioną skórzaną kurtkę. Zapłacą mi za to.
Prawdę mówiąc w ogóle nie miałem ochoty zawierać z nimi sojuszu. Rodzeństwo mnie do tego nakłoniło twierdząc, że jeśli tak to będzie trwało nadal to Nowy Orlean za bardzo na tym ucierpi. Prędzej czy później ludzie zorientowaliby się, że w mieście nie jest dłużej bezpiecznie i musielibyśmy szukać sobie innego. Sam choć niechętnie musiałem przyznać, że walka, która odbyła się zaledwie kilka godzin temu do najprostszych nie należała. Ta nowa „rasa" wilkołaków jest wyjątkowo wytrzymała i liczna, a oprócz tego potrafią się przekształcać w postać ludzką podczas trwania walki zaledwie w kilku sekund. To wszystko zasługa wiedźmy, niejakiej Misterii. Pozbyłem się więc jej, lecz te kundle żądają rekompensaty. Inaczej zaczną zabijać ludzi, innymi słowy NASZE jedzenie, nie mówiąc już o pozostałych magicznych istotach. A na to nie mogę pozwolić. Z początku sądziłem, że zabijając ją zerwę tę „więź" czy co ona tam z nimi miała i staną się tak samo potulni jak reszta znanych mi wilkołaków. Jednak przeliczyłem się. Te ich umiejętności im zostały. Wciąż nie mam pojęcia jakim sposobem, ale mam zamiar się tego dowiedzieć.
- Chyba się spóźniają-powiedziałem po czym przysiadłem na jednym z nagrobków. Usłyszałem warkoty, ale o ułamek sekundy za późno. Zostaliśmy otoczeni. To pułapka, pomyślałem. Nic dziwnego, że wybrali takie odosobnione miejsce.
- Klaus Mikaelson- dotarło do mnie, a po chwili z linii drzew wyłoniła się młoda, piękna, wysoka, szczupła dziewczyna o hebanowych gęstych lokach i tego samego koloru oczach. Zapewne nie jednemu facetowi zaparłoby dech w piersiach na jej widok, jednak ja wolę blondynki.
- We własnej osobie. Usłyszałem jak coś szepta, po czym zacząłem się unosić 2 metry nad ziemią, jak by tego było mało nie mogłem się ruszyć. Rozejrzałem się w okół. Moje rodzeństwo wciąż borykało się z Wilko-ludźmi, więc postanowiłem grać na czas.
- To tak się zachowuje, kiedy chce się zawiązać porozumienie?
- Pff...porozumienie?! Chyba kpisz. Zamordowałeś moją matkę. Zapłacisz mi za to!- powiedziała patrząc na mnie groźnie. W jej spojrzeniu było coś co sprawiło, że nawet ja ewidentnie zacząłem się jej trochę obawiać. A może to jakieś zaklęcie?
- A ty to?
- Nazywam się Casandra. Kilka godzin temu walczyliście ze stadem wilkołaków, którym przewodziła czarownica.
- Taa, coś kojarzę, prowokowałem ją. Jak się okazało nie potrzebnie. Znów usłyszałem szept, po czym niewidzialne „pole", które ograniczało mi poruszanie się jeszcze bardziej się zacisnęło w okół mnie. Postanowiłem spróbować nieco inaczej
- Twoja matka sama zaczęła z nami wojnę
- Moja matka pragnęła jedynie osiedlić się ze swoimi przyjaciółmi na obrzeżach miasta jednak z tego co słyszałam twój dobry przyjaciel zaczął nas atakować
- Ja znam nieco inną wersję wydarzeń.
- Matka była moją jedyną rodziną, a ty mi ją odebrałeś! Zapłacisz mi za to! Przekonasz się jak to jest kiedy na całym świecie nie zostaje ci nikt bliski. Nikt na kogo możesz liczyć. Nikt komu by na tobie zależało. Gdyby nie rodzina, która z tobą wytrzymuje, bo nie ma innego wyboru nie miałbyś nikogo! Byłbyś zupełnie sam! Wtedy dopiero przekonałbyś się jakie to uczucie. Kiedy już się trochę opanowała kontynuowała lodowatym, spokojnym tonem
- Tak, to będzie doskonała zemsta. Klaus Mikaelson, który przez całe stulecia odpychał od siebie wszystkich. Zabijał każdego, kto by mu podpadł nawet w najmniejszy sposób. Wyobrażasz sobie jak będziesz się czuł kiedy i oni cie opuszczą? Bo kiedyś z pewnością to zrobią.
Zaśmiała się złowieszczo, a ja dostrzegłem błysk obłędu z jej oczach. Jak to mawiają? „ Niedaleko pada jabłko od jabłoni?" W tym przypadku zgadza się to całkowicie. Do tej pory słuchałem jej monologu, ponieważ twierdziłem, iż uda mi się uwolnić lub ewentualnie rodzeństwo przyjdzie mi z odsieczą. Udało im się już pozbyć wrogów, jednak nie potrafili się przebić przez tą niewidzialną „barierę" nieważne jak by się starali. Co to jest do cholery? Żyje na tym świecie już tak długo, a jeszcze nigdy nie spotkałem się z czymś takim.
- Ale póki co zadowolę się innym rodzajem zemsty, oblizała usta i mówiła dalej- przekonasz się na własnej skórze jak to jest kiedy droga rodzinka nie może ci pomóc w żaden sposób. Czy ktokolwiek inny postanowi ratować takiego potwora jak ty? Szczerze w to wątpię. Sam o to zadbałeś. Sam jesteś sobie winien. Przekonasz się jak to jest zatracać się, z każdym dniem, coraz to bardziej, kiedy nie możesz liczyć na pomoc nikogo. Kiedy to pokusa stanie się twoją największą słabością. Gdy stracisz kontrolę nad ciałem i umysłem. A pod czas trwania tego procesu uświadomisz sobie, że miałam rację. Bez rodziny, która jest przy tobie na każdym kroku i zawsze ci pomaga jesteś nikim! Myślisz, że komukolwiek innemu na tobie zależy? Że ktokolwiek inny ci pomoże? Zupełnie sam! Nikt ci nie pomoże! Jesteś zupełnie sam!
Occidere potest populo laborem tuum.
Tanto tu magis perdit
Aliquando enim plus esse quam in temptationem
Et oblitus posse minores minoresque
Speculum Quod tibi non vis videre,
Quae post gloriam misit te perdere tibi.
Nemo auxiliatus sum tibi, non te ipsum reprehendere non est
Extra genus non potes diligere
Tak się to kończy kiedy rozzłości się niewłaściwą osobę. Czy to będzie jakaś lekcja dla Klausa? Jak zareaguje Care kiedy pozna prawdę? Czy jej poczucie moralności zaważy na jej chęci pomocy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Hej, jeśli przeczytałeś/aś proszę zostaw po sobie jakiś znak. To nie potrwa długo, a dla mnie jest to dowód na to, że Ktoś tu zagląda :D